Restart

2002

Restart

Piękny jacht o klasycznej linii i dumnej nazwie stał przy nabrzeżu Władysława IV w Świnoujściu. Niestety wrażenia estetyczne psuły rdzawe zacieki na białych burtach. Skąd rdzawe zacieki na drewnianym kadłubie? Na to pytanie nikt nie potrafił mi odpowiedzieć. Na pewien czas sprawę załatwiła puszka białej farby i pędzel. Gorzej było z wnętrzem. Kambuz, pompy wody słodkiej i słonej oraz zęzowe były przez nas naprawiane, poprawiane, i łatane. Z instalacji wydechowej silnika Ursus-Marine sypała się rdza. Podniesienie każdego gretingu i otwarcie każdej bakisty było źródłem kolejnej niespodzianki i nowych pokładów śmieci i brudu. Liczne rejsy i całe pokolenia żeglarzy pracowały nad doprowadzeniem jachtu do takiego stanu. Kiedyś uczono mnie, że żeglarz powinien być „chlujny, zdarny i dołężny". Nasi poprzednicy nie znali chyba tej zasady. Teraz, my naiwni, podejmowaliśmy próby doprowadzenia łódki w dwa dni do takiego stanu, aby można było wejść do środka bez obrzydzenia i pływać bez wielkiego ryzyka.

Piękny jacht o klasycznej linii i dumnej nazwie.

Wreszcie wychodzimy. Pierwsze manewry, praca cumami. Staram się jak mogę, ale długa przerwa w żeglowaniu daje znać o sobie. Wtórny analfabetyzm żeglarski powoduje moje nieporadne zachowania. Pierwsza zawiązana przeze mnie pętla na cumie, rozsypuje się w rękach młodziutkiego kolegi. Chyba ze wstydu zapadnę się pod pokład. Powrót pod żagle nie jest wcale taki prosty. Opuszczamy GPK, mijamy główki portu, na pokładzie odbywa się mała uroczystość związana z wyjściem w morze i do koi. Kiedy budzę się jest już jasno a do mojej wachty jeszcze godzina czasu. Nie potrafię ponownie zasnąć. Kanapa w mesie, czyli moja koja, gniecie mnie w bok. Na dodatek odzywają się korzonki. Łupie mnie w krzyżu i łokciu. Wieje szóstka i ruchy jachtu są już bardzo nieprzyjemne. Woda w zęzie podpływa w przechyłach prawie pod mój nos i wypycha śmierdzące ropą powietrze. Rzygać się chce coraz bardziej. Próbuję sobie przypomnieć imiona kolegów z którymi płynę. Znam tylko kapitana, ale po 19 letniej przerwie w żeglowaniu po morzu, trudno spotkać kogoś znajomego. Na dodatek większość członków załogi jest w wieku moich dzieci, albo mogła by nimi być gdybym się prędzej o nie postarał. Trochę mnie to deprymuje, ale nie tylko mnie. Przed wypłynięciem odbyła się rozmowa (dowiedziałem się o niej kilka miesięcy później):

- Szefie - Adam, III oficer zamaszystym ruchem ręki poprosił kapitana o chwilę rozmowy.

- Czego - uprzejmie odpowiedział kapitan

- No, ja mam być oficerem, a w załodze jest taki starszy facet.

- No to co z tego? - zapytał kapitan.

- No to jak mam coś kazać mu zrobić? - wyraził swój problem Adam.

- No normalnie. Powiesz co, a on to zrobi. Nic się nie martw, to jest fajny chłopak - uspokajał „pierwszy po Bogu" naszego jachtu.

- Fajny mi chłopak, dwa lata starszy od mojego ojca - parsknął Adam.

W końcu muszę wyjść na pokład wyrzucić woreczek z zawartością. Mały paw pod Arkoną dla uczczenia 25-lecia mojego żeglarstwa. Co ja tutaj robię? Zimno, mokro, w krzyżach łupie, nikogo nie znam. Koja twarda i wąska. Rzuca i śmierdzi. Chce się spać i rzygać, a zaraz trzeba wyjść na wachtę. Tym młodym to nie ma się co dziwić, ale ja, stary osioł, znowu dałem się na to samo nabrać. Jakoś przetrzymam te 10 dni bez narzekania, ale już nigdy więcej. Jubileusz będzie równocześnie pożegnaniem. Jako prezent na srebrne wesele mam w kaloszu wodę z ropą. Kolejny paw w czasie ubierania sztormiaka i na wachtę. Staję za sterem. Po lewej wysokie klify Arkony, świeci wspaniałe słońce a jacht pięknie chodzi po falach. Skąd ja to znam? W tym samym miejscu 19 lat temu była podobna pogoda, a „Smuga Cienia" popisywała się z wdziękiem na falach. Jestem sam na pokładzie i po chwili zaczynam śpiewać „... zbiega w dół i znów się wspina, na stromej fali grzbiet …” Chyba jakoś przetrwam te 10 dni.

Falsterbo. Mój pierwszy zagraniczny port. Rejsy w których wcześniej brałem udział ograniczały się do portów polskich. Czy ktoś jeszcze pamięta co to jest rejs krajowy i klauzula? Suszymy ubrania, które zamokły przez nieszczelny kadłub, nieszczelne skajlajty, nieszczelne ... czy tu coś jest szczelne? Nawet układ wydechowy wspaniałego silnika Ursus też jest nieszczelny i przez kanał Falsterbo przechodzimy wydzielając kłęby spalin przez zejściówkę. Zazdroszczę obsłudze mostu zwodzonego, że mogą taki piękny widok podziwiać z zewnątrz. Przedostatni port to Skagen. Opuszcza nas Grześ, który gdzieś się śpieszy, a ja odprowadzam go na dworzec kolejowy. W drodze powrotnej zwiedzam ten duński Sopot. W pewnym momencie uświadamiam sobie, że mam na sobie najgorsze dżinsy, strasznie powycierane, w których nie wyszedłbym nigdy z domu na ulicę a używam je jako ubranie robocze. Na głównej ulicy sprzedawcy wystawiają towary na ulicę. Przed jednym ze sklepów widzę stojak z dżinsami. Są tak samo powycierane jak moje, tylko mają z przodu żółto-brązowe plamy. Wystarczy moje spodnie wrzucić do naszej zęzy zanieczyszczonej ropą i będą warte 600 koron. Chyba nie znam się na modzie.

Rejs kończymy w Hirtshals. Uroczy port i mała osada rybacka. Przyjeżdża mikrobus i zmieniają się załogi. Kapitan i dwu kolegów z mojego rejsu zostaje na drugi etap. Płyną na Islandię. Krótkie pożegnanie, przez ściśnięte gardło życzę, aby im siedzenia do kokpitu nie przymarzły. Przez otwartą zejściówkę rzucam ostatnie spojrzenie na kanapę w mesie. Czy to na pewno ostatnie spojrzenie na moją „koję wymarzoną w snach"?

Napisane w rok później,(2003), w czasie rejsu do Norwegii.

Edward Goj