Herbata na zimno

1982

Herbata na zimno

Przed kilkoma miesiącami, u mnie w pracy, pojawiły się na korytarzach dystrybutory wody źródlanej. Z potężnej butli można czerpać przez jeden kranik wodę zimną, a przez drugi wypływa wrzątek. Część pracowników - tradycjonalistów nalewa wodę do czajników elektrycznych. Kiedyś zalewając w szklance herbatę ekspresową gorącą wodą z kranika usłyszałem za plecami głos kolegi:

- Ta woda jest za zimna, to ci się nie zaparzy.

- Herbata parzy się również na zimno - odpowiedziałem. On zrobił zdziwioną minę, a ja uśmiechnąłem się do swoich wspomnień.

W ostatnich dniach sierpnia zakończyłem roczny pobyt w Szkole Podchorążych Rezerwy, a po trzech dniach byłem już na Mazurach. Czekał tam na mnie orion i świetna załoga - dwa całkiem nowe małżeństwa składające się z moich starych klubowych kolegów i koleżanek. Łódkę odbierałem od Sabiny. Ona opowiadała coś o prowizorycznie naprawionym salingu, ale ja oszołomiony świeżo odzyskaną wolnością i nagłą zmianą otoczenia nie zwracałem na to większej uwagi. Rozpoczynał się rejs, o którym marzyłem przez cały rok. Po kilku dniach staliśmy w Rynie. Pobyt w miasteczku przeciągnął się do późnego popołudnia i szybko zapadający zmierzch zmusił nas do szukania biwaku. Znaleźliśmy świetne miejsce w głębokiej zatoce, niedawno opuszczone przez obóz harcerski. Wygnieciona trawa, pomosty i kompletna pustka. To już był początek września. W trakcie zwiedzania opuszczonego obozu znalazłem kawałek stalowej rurki, chyba z jakiegoś namiotu. Moja natura chomika kazała mi schować rurkę do achterpiku. Następnego dnia wiało od samego rana. Kiedy wyszliśmy z zatoki okazało się, że wiatr dmucha całkiem mocno a do Mikołajek czeka nas ciężka halsówka. Nie zdążyłem jeszcze zrobić pierwszego zwrotu kiedy zauważyłem, że z masztem dzieje się coś niedobrego. Maszt zaczął się wyginać, a prawy saling wyraźnie zmienił pochylenie. Tak do Mikołajek nie dopłyniemy, do Rynu wypadał piękny baksztag, ale prawego halsu. Żagle poleciały w dół i rozpoczęła się żegluga na samym maszcie. Przy tak silnym wietrze płynęliśmy nawet dosyć szybko i we właściwym kierunku. W pewnym momencie na lewym brzegu, o wiele wcześniej niż Ryn, zobaczyłem pomost. Z daleka wyglądało to bardzo obiecująco, więc postanowiłem wyostrzyć ile się da, przybić i naprawić saling. Przy tężejącym wietrze pomost zbliżał się bardzo szybko. Kiedy można już było rozróżnić szczegóły pomost przestał mi się podobać. Była to konstrukcja z potężnych profili stalowych nie pokrytych kawałkiem drewna. Albo nie został nigdy skończony, albo został zrujnowany. Na pewno nie można było się do niego zbytnio zbliżyć, zwłaszcza bez żagli przy dopychającym silnym wietrze. Niestety Ryn był już nieosiągalny, wchodziliśmy do płytkiej zatoczki. Ucieczka lewym halsem też niewiele dawała, więc postanowiłem póki czas wybierać dogodne miejsce do sztrandowania. Po chwili szuranie dnem po piasku powiadomiło o szczęśliwym lądowaniu. Po położeniu masztu okazało się, że saling należy wymienić. Ale skąd wziąć taką aluminiową rurkę? Natura chomika ma dobre strony. Wczoraj znaleziona stalowa rurka była dokładnie tej samej średnicy, trzeba ją tylko skrócić i przewiercić. Na pobliskim wzgórzu stały jakieś zabudowania. Znaleźliśmy tam nieźle zaopatrzony przydomowy warsztacik, a bardzo życzliwy gospodarz sam wykonał niezbędne prace. Kiedy schodziliśmy ze wzgórza z masztem na plecach można było zauważyć, że dziewczyny, które zostały na jachcie, wylewają wiadrem i garnkami wodę. Okazało się, że rosnąca fala zalała kokpit i przelewa się przez zejściówkę do wnętrza. Trzeba stąd szybko uciekać. Po postawieniu masztu i wybraniu wody odeszliśmy od brzegu. Nie było to takie proste przy tej sile i kierunku wiatru. Ale kiedy znaleźliśmy się na wodzie w pełni sprawnym jachtem wszyscy byliśmy zadowoleni ze szczęśliwie zakończonej przygody. No, prawie wszyscy. W głębi jachtu trwało ratowanie zalanych zapasów żywności. Jedzenie trzymaliśmy w bakistach, które tworzą stopnie zejściówki. Bakisty były pełne wody. Dochodził mnie zmartwiony głos Teresy, która wymieniała straty i podawała siedzącym w kokpicie to, co nie nadawało się już do jedzenia. „Chleb zalany, nadaje się tylko dla łabędzi" usłyszeliśmy. Po chwili „makaron tak samo". W pewnym momencie dobiegło moich uszu „herbata też zalana". Strata herbaty w 1982 roku to była poważna sprawa. Z zejściówki wysunęła się ręka Teresy z paczką herbaty Madras. Z paczki ciekł bursztynowy płyn. „Nie wiedziałem, że herbata parzy się również na zimno" zauważył któryś z kolegów.

Edward Goj