Dziecko

2004

Dziecko

Obracam się w koi z boku na bok. Ileż w końcu można spać. Po 12 godzinach spania (z przerwami na posiłki), miałem 4 godziny wachty i teraz znowu 8 godzin wolnego czasu do następnej wachty. Spodziewaliśmy się ogromnych trudów polarnej żeglugi, więc podzieliliśmy się na 4 wachty. Owszem, jest zimno, tylko parę stopni powyżej zera. Na zewnątrz mgła. Ale wewnątrz jachtu, poza zimnem, jest zupełnie przyjemnie. Żadna skraplająca się wilgoć nie zalewa nam koi. Regularne posiłki uprzyjemniają nam życie. Tylko co robić między wachtami? Jeszcze nabawię się „typowej” kontuzji żeglarskiej w postaci odleżyn. W koi jest zbyt ciemno żeby czytać, więc wypełzam z podwójnego śpiwora i ubieram się. Kalesony, polarowe spodnie, podkoszulki, kolejne polary. Rękawiczek na razie nie zakładam. Trochę to dla mnie dziwne, czytać książkę w rękawiczkach. Siadam na kanapie w mesie i zbieram się do lektury.

– Co czytasz? – pyta Marcin wystawiając głowę ze swojej koi.

– Byłem ostatnim cesarzem Chin – odpowiadam.

– Wiem, wiem ze byłeś, chciałem się tylko zapytać co czytasz – mówi i dziwnie na mnie patrzy.

– „Byłem ostatnim cesarzem Chin” to tytuł książki – precyzuję swoją odpowiedź.

– Acha, to w porządku – odpowiada i niknie w koi.

Czyżbym po tygodniu żeglugi już wyglądał na zmęczonego? A może ktoś inny jest już zmęczony? Zastanawiam się nad indywidualnymi predyspozycjami do długiej żeglugi i wracam do lektury.

– Wujku – Zagaduje mnie Dziecko.

Dzieckiem nazywamy najmłodszego członka naszej załogi. Ma dopiero 16 lat, ale jest z niego chłop na schwał. Poza żeglarstwem zajmuje się nurkowaniem, alpinizmem, chodzi po jaskiniach i jeździ na nartach. Do mnie zwraca się per wujku.

– Słucham cię Dziecko – odpowiadam.

– Będziesz teraz czytał? – pyta.

– Tak, trochę sobie poczytam – odpowiadam.

– Mogę położyć się w twojej koi? – pyta.

Jako najmłodszy w załodze nie ma swojej koi i śpi na kanapie w mesie. Skoro ja siedzę na jego kanapie, to niech on wygodnie wyśpi się w mojej koi.

– Oczywiście – odpowiadam – połóż się Dziecko, wyśpij się wygodnie.

Słyszę jak układa się w mojej koi, a po chwili znowu go słyszę. Poprzednie rozmowy były prowadzone półgłosem, aby nie przeszkadzać kolegom. Teraz mówi tak głośno, żeby wszyscy słyszeli.

– Wujku, czy mogę nadmuchać sobie twoją laleczkę.

„Czy ten nieletni potwór, nie zdaje sobie sprawy, że swoim głupim dowcipem kala moje dobre imię” myślę sobie. Nie wiedziałem jeszcze, że to dopiero niewinny początek jego „wdzięczności” za moje dobre serce.

Po 10 dobach żeglugi, rzucamy kotwicę w Logyearbyen. Na oko jest normalny, pochmurny dzień. Według zegarka jest środek nocy, więc idziemy spać. Kiedy zegary pokazują, że jest już rano, cumujemy do nabrzeża i kolejno idziemy pod prysznic. W łazience są zamontowane typowe skandynawskie automaty. Trzeba wrzucić 5 koron, nacisnąć guzik i przez kilka minut leci ciepła woda. Tutaj, jakaś dobra dusza udostępniła prysznice w cenie postoju jachtu. Nie trzeba wrzucać pieniążka, ale trzeba nacisnąć guzik. Nam prysznic służy nie tylko do pierwszego od 10 dni, porządnego mycia ale, również do rozgrzania zmarzniętych ciał. Po powrocie z łazienki wymieniamy się informacjami, na ile „guzików” kto się kąpał. Zadowoleni i umyci siedzimy w kokpicie. Prowadzimy rozmowę na temat tradycji żeglarskich, zwłaszcza bogatych tradycji Royal Navy. Temat schodzi na kary cielesne. W Royal Navy wykonawcą chłosty był bosman. U nas, z braku bosmana, najbardziej odpowiednią osobą wydaje się 3 oficer, czyli ja. Postanawiamy sprawdzić, jak by to wyglądało w praktyce. Na naszym pokładzie stoi 200 litrowa beczka na paliwo. Chłopiec okrętowy czyli Dziecko kładzie się na beczce, a ja udaję, że biję go jakimś kijem. Obok nas cumuje wycieczkowy lodołamacz „Polar Star”. Po trapie schodzą pasażerowie. Sznur turystów zatrzymują krzyki naszego Dziecka. Patrzą się przerażonym wzrokiem na barbarzyńskie zwyczaje panujące na naszym jachcie. Udaję, że biję Dziecko i zastanawiam się, czy nie przesadziliśmy. Czy zaraz nie będzie afery, a ja będę się tłumaczył przed policją. Na szczęście ktoś wreszcie parska śmiechem, a nawet rozlegają się skromne brawa. Z ulgą kończę przedstawienie.

Rejs kończymy w Trondheim. Dziecko namawia mnie na spacer.

– Chodź wujku, pooglądamy jachty.

Jako nie pełnoletni nie może sam chodzić po obcych portach. Idziemy więc razem w sobotni wieczór, a może już sobotnią noc. Nie jest tak jasno jak za kołem polarnym, ale jak na nasze polskie przyzwyczajenia jest prawie jasno, jak późnym wieczorem. Idziemy nadbrzeżem. Z jednej strony luksusowe apartamentowce a z drugiej jachty. Zastanawiamy się czy to fajnie tak mieszkać mając jacht przycumowany pod domem. Luksusowe domy kończą się i zaczynają zabudowania portowe, jakieś magazyny. Jeden z budynków, ma od strony wody tylko jedne drzwi w ceglanej ścianie. Drzwi są otwarte i oświetlone na czerwono. Przed drzwiami stoją potężnie zbudowani chłopcy w ciemnych garniturach. Towarzyszą im dziewczyny ubrane w coś przypominającego jednoczęściowy czerwony kostium kąpielowy obszyty białym futerkiem.

– Dziecko, spływamy stąd – zwracam się do mojego nieletniego towarzysza.

– Dlaczego? – pyta Dziecko?

– Przecież to dom publiczny – uświadamiam go i wyprowadzam przez portowe zaułki do głównej ulicy Trondheim.

Idziemy główną ulicą, ruch tu trochę większy. Nas powracających z dziczy interesują oświetlone wystawy sklepowe. Od razu trafiamy na sex-shop z ciekawą wystawą. Odciągam dziecko od wystawy. Pomiędzy oświetlonymi witrynami sklepów trafiamy na wejście do jakiegoś budynku. Wejście oświetlone jest na czerwono. Przed drzwiami stoją potężnie zbudowani chłopcy w ciemnych garniturach. Towarzyszą im dziewczyny ubrane w coś przypominającego jednoczęściowy czerwony kostium kąpielowy obszyty białym futerkiem.

– Dziecko, wracamy na jacht.

Zabieram mojego młodego kolegę z tego miasta rozpusty. Po przejściu ulicami Trondheim w sobotnią noc, opowieści o Sodomie i Gomorze wydają mi się nieco przesadzone.

Wreszcie docieramy do basenu jachtowego. Dziecko na widok naszego jachtu rzuca się biegiem. Wskakuje na jacht, wkłada głowę do zejściówki i z daleka słyszę jak krzyczy:

– A wujek zabrał mnie do burdelu, a wujek zabrał mnie do burdelu.

………

W załodze odbierającej od nas jacht w Trondheim, był Maciek. Niedawno go spotkałem. Szedł ze swoją dziewczyną. W trakcie powitania przedstawił mnie:

– To jest Edek, który w Trondheim zabrał mnie do burdelu.

Widzę, że ta historia zaczyna żyć własnym życiem, a ja awansowałem do miana deprawatora młodzieży. Czy to da się jeszcze sprostować? Czasem zastanawiam się, czy poza zszarganą opinią, nie grozi mi zainteresowanie organów ścigania? I w którym kraju?

Edward Goj