Gratis

2009

Gratis

W południe przekazałem wachtę Maćkowi i położyłem się w koi. Do obiadu zostały 2 godziny a do Thyboroen 10 mil. Mamy prędkość 6 węzłów. Ciekawe czy obiad zjemy na wodzie, czy raczej już w porcie? Jeżeli w porcie to pewnie trochę się opóźni. Z taką prędkością raz dwa będziemy cumować, a w przyjemnym baraczku mariny czeka ciepły prysznic. Która to już doba od Lerwick? Czwarta czy piąta? W każdym razie marzenia o prysznicu zaczynają dominować w moich myślach. Chyba nie tylko moich. Słyszę odgłosy grzebania w bagażach. Szeleszczą nylonowe worki i słychać odgłos zamków błyskawicznych. Ktoś się pakuje, czy szuka ręcznika i czystej bielizny? Jeszcze trochę poleżę. Wachty już nie będę miał. Obudzą mnie na wejście do portu czy na obiad? Pod zamkniętymi powiekami przesuwają mi się obrazki z kończącego się rejsu.

Długi przelot przez Morze Północne, przejście przez Szetlandy, Wyspy Owcze chowające swoje szczyty we mgle, włóczęga miedzy wyspami, powrót na Szetlandy. Ponowne przejście między wyspami, prądy pływowe, jakich nie widziałem nawet w cieśninie Pentland, weekend w Lerwick, slalom między platformami wiertniczymi w drodze powrotnej. Jaki to był rejs? Do łatwych nie należał. Dosyć długie przeloty, silne wiatry, mało słońca. Ale zobaczyliśmy tyle ciekawych miejsc, że warto było trochę się pomęczyć. A załoga? W końcu załoga jest ważniejsza od celu rejsu. To z kolegami (o przepraszam, z koleżankami i kolegami) z załogi spędza się nocne wachty, moknie, marznie i zmienia żagle. Jaka była w tym rejsie? W myślach przesuwają mi się twarze ludzi, z których wielu nie znałem 3 tygodnie temu. Czy popłynąłbym z nimi w następny rejs? Ja tak, ale ciekawe czy wszyscy myślą podobnie? Może ktoś czuje do kogoś jakąś urazę, ale skutecznie ją ukrywa i liczy godziny do pożegnania? Powieki robią się coraz cięższe i wkrótce sen przerywa moje rozmyślania.

Ktoś szarpie mnie za ramię. To Maciek.

- Chodź pomóc przy żaglach. Rozdmuchuje się, trzeba refować.

Patrzę na zegarek. Ledwo zamknąłem oczy, ale trzeba wstać, ubrać sztormiak i kalosze, z którymi w myślach pożegnałem się do następnego roku. Na grocie mieliśmy już jeden ref, zapada decyzja, że zakładamy od razu trzeci. Wiatr rośnie. Po zarefowaniu, przed postawieniem grota zmieniamy foka na sztormowego. Stawiamy sztormowego foka, trochę większego od chusteczki do nosa. Grota już nie stawiamy. Za silnie wieje. Kierunek wiatru? Prosto od Thyboroen. Stajemy w dryfie. Oj nie będzie dzisiaj prysznica ani uroczystej kolacji na zakończenie rejsu. Nie zdążyliśmy przed sztormem. Widzę zawiedzione twarze.

Jacht pięknie leży w dryfie. Zachowuje się bardzo spokojnie. Coraz większe fale przechodzą pod kadłubem, tylko od czasu do czasu jakiś „dziad” załamuje się na pokładzie i robi trochę hałasu. Na kolejną wachtę budzi mnie o świcie Maciek. Bez przyjemności wypełzam z koi. Byłem już nastawiony na zakończenie rejsu a tu trzeba wyjść na kolejną wachtę. To, co jeszcze niedawno było przyjemnością nagle staje się przykrym obowiązkiem. Zawiłości ludzkiej psychiki.

- Co się dzieje? – pytam.

- Byłeś już kiedyś w Oslo? – odpowiada mi pytaniem Maciek.

Patrzę na mapę. Dryfujemy wzdłuż wybrzeża duńskiego z prędkością około 4 węzłów. Kierunek naszego dryfu wskazuje wprost na Oslo. Jedno jest już pewne. Naszego rejsu na pewno nie zakończymy w Thyboroen. Ale gdzie? Niedaleko jest Hirtshals. Port rybacki i promowy. Byliśmy tam parę lat temu. Czy da się tam wejść przy takim wietrze i fali? Wieje już regularne 9B. Fale swoim majestatem kojarzą mi się z gotyckimi katedrami. Wychylam głowę przez zejściówkę nie tylko ze względu na bezpieczeństwo. Groźny majestat przyciąga mój wzrok. Po chwili zimno i słone bryzgi spędzają mnie pod pokład. Znowu wychylam się z zejściówki, tym razem z aparatem. Robię parę zdjęć. Nawet nieźle wychodzą, chociaż dwu wymiarowa fotografia nie oddaje rzeczywistego wyglądu fal ani nastroju chwili.

Następna wachta ubiera się na „bojowo”. Wychodzimy z dryfu i mkniemy w bryzgach fal w kierunku Hirtshals. Przed wejściem kapitan obserwuje główki portu przez lornetkę. Wierzę w jego rozsądek, więc powstrzymuję się od dobrych rad, ale myślę, co zrobić, jeżeli on zdecyduje się wchodzić do portu. Może wyjąć z aparatu kartę pamięci? Takie maleństwo można włożyć do kieszeni. Dokumenty załogi mam w nieprzemakalnym woreczku, trzeba będzie włożyć je do kieszeni sztormiaka. W główkach portu woda się gotuje. Kapitan decyduje, że nie wchodzimy. Mnie spada kamień z serca, ale widzę, że niektórzy są zawiedzeni. Po raz drugi w ciągu doby spotyka ich zawód. Niedobra jest taka huśtawka nastrojów.

- Miał być koniec rejsu, a tu na zakończenie niespodzianka. Mamy dodatkowe godziny pływania i sztorm gratis – próbuję żartować. Po chwili słyszę hasła reklamowe:

- Biuro podróży „Sztorm-Tur” daje w ramach promocji sztorm gratis – podchwytuje ktoś, po chwili następni rozwijają temat i upiększają hasła promocyjne. Nie jest źle. Można z nimi pływać długo i daleko. Przecież ta załoga miała cel bardziej ambitny. Sprawy nie od nas zależne spowodowały, że zamiast na Jan Mayen popłynęliśmy „tylko” na Wyspy Owcze.

Wychodzę na kolejną wachtę. Tym razem sztormowanie w baksztagu. Żegluga pełna emocji. Jacht rozpędza się i zabiera z falą. W czasie zjazdu prędkość jachtu i fali wyrównuje się. Na chwilę jacht traci sterowność, ale po chwili znów się rozpędza. Świeci piękne słońce. Kiedy jacht wpada w dolinę, zielone słońce prześwieca przez szczyty fal. Z lewej strony podąża korowód statków, z prawej strony widać duński brzeg, a przed dziobem wynurza się cypel Skagen.

Wieczorem chowamy się za północnym cyplem Jutlandii. Wiatr słabnie, woda się wypłaszcza. Parę minut przed północą wchodzimy do portu Skagen. Zerkam na grafik wacht, który wywiesiłem ma początku rejsu. Grafik kończy się o północy.

Był gratis, czy to tylko chwyt reklamowy?

Edward Goj