Wielki strach

1982

Wielki strach, czyli trup w wodzie

Był rok 1982. Minęła połowa mazurskiego rejsu. Pływałem z moją mamą i pięcioletnim synkiem. Mama wracała do domu, odpływając z Mikołajek do Rucianego. Oczekiwałem na moich przyjaciół, Krzyśka i Zbyszka.

Czasy były takie, że przyjazd pociągiem na Mazury był dużym wyczynem. Pociągi były przepełnione do granic możliwości, potwornie brudne , ale za to wesołe. Żeby taką podróż przeżyć, pasażerowie musieli ją "jakoś przetrwać". Moi koledzy dotarli na łódkę bardzo weseli, i w stanie jak po przejściu chodnikami kopalni, a potem wystrzeleni w kosmos. Ledwo ich rozpoznałem. Pomimo że znamy się paręnaście lat, odbył się "wieczorek zapoznawczy". Rejs zapowiadał się pięknie.

Wieczorem koledzy „poszli w Mikołajki”. Ja, jako odpowiedzialny ojciec, zostałem na Orionie z synem. Nagle pobudka. Ktoś stuka w jacht. Aha, myślę sobie, to bosman po opłatę portową. Niechętnie otwieram oczy. Sprawdzam stan załogi. Syn na miejscu, ale kolegów nie ma. Wiem, że w kokpicie zostały jakieś pieniądze, proszę więc bosmana o pobranie należności. Brak odzewu. No cóż ,trzeba się pozbierać. Nie bardzo mi się to udaje, ale należy wypełnić swoje "obowiązki rodzicielskie". Wychodzę do kokpitu. Poranek piękny, ale w głowie mam wielki zamęt. Patrzę w lewo , w prawo, w górę , w dół, -pięknie. Spoglądam za rufę i przeżywam SZOK. Za rufą pływa dolna część CZŁOWIEKA. Uwierzcie mi, że można dojść do siebie w ułamku sekundy. Skaczę do pawęży. Z tej perspektywy, na szczęście, inaczej to wygląda. Ale zagotowało się we mnie jeszcze bardziej. Do pawęży przywiązane były spodnie Krzyśka. Urządził sobie takie ówczesne pranie.

Nie muszę chyba opowiadać , jak zareagowałem po powrocie załogi. Załogi oczywiście całej, zdrowej i bardzo zadowolonej z pięknie spędzonej nocy.

Janek Komosiński