Ostatnie piwo w "Sielawie"

1978/1980

Ostatnie piwo w „Sielawie"

Upał był ogromny, więc każde pchnięcie pagaja zbliżające nas do celu, jednocześnie zwiększało nasze pragnienie. Mijaliśmy kolejno most kolejowy, most drogowy, jeszcze kładkę dla pieszych i wreszcie jest. Na lewym trawersie pojawił się upragniony widok: „Sielawa". Ale to jeszcze nie koniec machania pagajami. Musieliśmy jeszcze minąć przystań Żeglugi Mazurskiej, a potem minąć wszystkich, którzy zacumowali wcześniej od nas. Niestety w Mikołajkach jak zwykle, było zatrzęsienie jachtów. Było ich chyba z trzydzieści. Powiecie, że tylko? Ale to było w roku 1978. Zacumowaliśmy naszą łódkę na końcu betonowego nabrzeża. Po sklarowaniu jachtu cała załoga ruszyła szybkim krokiem w stronę „Sielawy". Spieszyło nam się bardzo. Ja i Dzidek wysforowaliśmy się na czoło. Marzenia o chwili, kiedy zapamiętane z ubiegłego roku miłe kelnerki podadzą nam zimne piwo, przyspieszały nasze kroki. A tu jeszcze cała długa, zachodnia ściana budynku, potem zwrot na wschód, jeszcze wzdłuż ściany dwa metry do drzwi wejściowych, jeszcze jeden metr i... nagle zatrzymaliśmy się. Musieliśmy się nagle zatrzymać. „Sielawę" opuszczał konsument. Opuszczał w nietypowy sposób. Ciało jego było ułożone poziomo i poruszało się około metra nad ziemią. Odległość od ziemi zmniejszała się gwałtownie i po jakichś dwóch metrach zmalała do zera. Tam się zatrzymał. W drzwiach „Sielawy" znikała noga. Nie była to zgrabna damska nóżka. Noga nosiła na sobie ciemne męskie buty i nogawkę spodni z ciemnego garnituru. Staliśmy niepewni, co zrobić dalej. Pić się chciało, ale ta noga?

- Może Śniardwy? - mruknął Dzidek.

Zgodziłem się od razu. Wiecie gdzie były „Śniardwy"? W budynku zamykającym Rynek od wschodniej strony. Budynek z ganeczkiem z kolumnami stoi do dzisiaj. Kiedy siedzieliśmy przy zimnym piwie, zaczęliśmy się zastanawiać, co widzieliśmy i najważniejsze jak to się stało? Przecież nie była to noga kelnerki. Wkrótce dowiedzieliśmy się od bywalców mikołajskich lokali, że od zeszłego roku zmieniła się obsługa „Sielawy". Teraz pracują tam kelnerzy.

Kiedy wracaliśmy na nasze łódki obchodziliśmy drzwi „Sielawy" w pewnej odległości, ale zauważyliśmy w środku kelnerów słusznego wzrostu, ubranych w eleganckie ciemne garnitury. W środku cicho i spokojnie.

- Co robimy? - zapytał Dzidek

- Może innym razem – zaproponowałem

Nasze piwo w „Sielawie" wypiliśmy dwa lata później. Jak zwykle było spokojnie i bardzo przyjemnie. W „Sielawie" zawsze było spokojnie i przyjemnie. Tylko skąd się wziął ten facet lecący lotem koszącym? Piliśmy sobie nasze piwo, wspominaliśmy klienta nietypowo opuszczającego lokal i nie przypuszczaliśmy, że jest to nasze ostatnie piwo w „Sielawie". Nasza aktywność żeglarska zmniejszyła się, przestaliśmy pływać razem. „Sielawę" zamknięto, a po kilku latach rozebrano budynek. Teraz powstał nowy budynek z restauracją o starej nazwie, ale jak mówi przysłowie, drugi raz tego samego piwa się nie wypije. Mówicie, że przysłowie brzmi trochę inaczej? Ale jakoś...podobnie.

Edward Goj