Perła Skandynawii

2003

Perła Skandynawii

Wreszcie ciekawy rejs. Po tylu latach uprawiania żeglarstwa mam satysfakcję. Poza oraniem Bałtyku w rejsach krajowych w „minionym okresie”, biorę udział w rejsie, który jest ciekawy również pod względem turystycznym. Po wyjściu ze Świnoujścia odwiedziliśmy Helsingør, gdzie według legendy mieszkał Hamlet. Następnym portem było Bergen. To miejsce było jeszcze ciekawsze. Stare, piękne norweskie miasto z bogatą historią. Teraz plączemy się wśród licznych wysepek, zatok i fiordów. Raj dla żeglarzy.

Jacht również jest ciekawy. Super jacht z ciekawą historią. Regatowa maszyna typu „Cetus”, zbudowana została w Szczecinie dla armatora radzieckiego i pod nazwą „Baltika” pływała aż do końca Związku Radzieckiego. Po przemianach ustrojowych jacht znalazł się w prywatnych, rosyjskich rękach. W czasie bałtyckiego sztormu, rosyjska załoga chciała schronić się w Łebie i wylądowała na pięknej ale groźnej plaży koło Łeby. Rozbity jacht został odkupiony przez polskiego armatora. Został szybko wyremontowany i w marcu tego roku (2003) podniesiona została na nim polska bandera. Jacht przeżywa drugą młodość jako „Dar Natury”. Oczywiście przeszłość regatową ma już dawno za sobą, ale nadal imponuje prędkością.

Szukamy miejsca na nocleg. W ładnej zatoczce widzimy betonowe nabrzeże. Już chcemy cumować, ale zauważamy, że to przystań promu. Na brzegu stoi kilka osób. Kiedy chcemy odejść, ktoś z brzegu nas woła. Jakiś spacerowicz z wózkiem dziecinnym informuje nas, że prom nie pływa tutaj od kilku lat i możemy zacumować i spokojnie spędzić noc. Zwiedzamy okolicę. Wokół las, plątanina dróg i mnóstwo domków letniskowych. Przed każdym domkiem stoi, norweskim zwyczajem, maszt flagowy. Flaga na maszcie oznacza, że gospodarz jest w domu. Tylko na nielicznych masztach powiewają flagi. Mimo zabudowy okolica wygląda na wymarłą. Na naszej przystani też już nikogo nie ma. Mimo późnej pory, spać się nie chce. Praktycznie nie ma tu nocy. Niebo tylko szarzeje jak u nas wieczorem. Po kolacji i spacerze siedzimy w kokpicie i rozmawiamy. To znaczy siedzi część gerontologiczna i nieletni. Jachtowa młodzież gdzieś wyszła pobrzękując szkłem. Nie chcą ze starymi siedzieć i słuchać jak to było w 78 (albo 82) roku to trudno. Ich strata. W końcu kładziemy się spać. Rano okazuje się, że brakuje D. Chłopcy usiedli gdzieś w lesie, wypili co nieco i wrócili na jacht, a D poszedł w przeciwnym kierunku. Grupa gerontologów wyrusza z ekspedycją ratunkową. Chodzimy po plątaninie dróg i bezskutecznie szukamy zaginionego. Po dłuższych poszukiwaniach ruszyliśmy w drogę powrotną dogoniły nas dwa samochody. Oba policyjne. Jeden osobowy, a drugi tzw. „suka” czyli mikrobus z przestrzenią oddzieloną kratą od kierowcy. Samochody zatrzymały się. Jeden z policjantów poinformował nas, że nie musimy już szukać D, ponieważ on jest tutaj. W „suce”, obok policjantki-kierowcy siedział D, uśmiechał się do nas ale nam nie pomachał. Pan policjant poinformował nas, że D ukradł rower, jest zatrzymany, jadą z nim na jacht i mogą nas podwieźć. Otworzył tylne drzwi w „suce” i zaprosił do środka. Wsiedliśmy. Zamknął za nami drzwi i konwój ruszył. Siedzimy sobie w środku, na podłodze leży rower, a w drzwiach od wewnątrz nie ma klamki. Zatrzymany, czyli D, siedzi sobie koło ładnej policjantki, uśmiech się do niej i wyraźnie ją podrywa, a my siedzimy w części okratowanej pozbawionej klamek. Wreszcie podjeżdżamy pod jacht. Policjanci wysiadają i wypuszczają nas z „suki”. D wysiada i zdejmują mu kajdanki. Teraz wiem dla czego nam nie machał na powitanie. Jeden z policjantów wydaje się znajomy. Tak, to tatuś który wieczorem spacerował z wózkiem i witał nas na przystani. Pytają czy mogą wejść na jacht. Zapraszamy ich uprzejmie. Na jachcie wzorowy porządek. Na stole czeka śniadanie. Policjanci sprawdzają nasze dokumenty. Do nas nie mają żadnych zastrzeżeń, ale z D sprawa niewesoła. Okazuje się, że chłopak zabłądził i jak to opisywał, poczuł się zmęczony. Przy jednym z domów (bez flagi) stał rower, więc on go sobie „pożyczył” aby wrócić na jacht. W międzyczasie mieszkańcy powiadomili policję, że obcy kręci się po okolicy, a następnie, że obcy jeździ na rowerze. Policja zatrzymała obcego, czyli D. Próbowali zwrócić rower, ale D zapomniał skąd go wziął. Od początku nasz młody kolega współpracował z policją, niczego się nie wypierał i był bardzo uprzejmy (zwłaszcza do policjantki), co wyszło mu na dobre. Powiedzieli co mu grozi za czyn pozaprawny, którego się dopuścił, ale w związku ze wzorowym zachowaniem (i naszym zapewnieniem, że właśnie zamierzamy opuścić Królestwo Norwegii) zostawiają D pod opieką osoby poważnej i godnej zaufania (nie wiem dla czego kapitan mnie uznał za taką osobę), zalecają dla niego abstynencję aż do opuszczenia kraju i żegnają nas. Uff, uniknęliśmy sporych kłopotów. A przy okazji dowiedzieliśmy się, że pomimo odludnej okolicy ciągle ktoś nas obserwuje, oraz że tamtejsze społeczeństwo ściśle współpracuje (u nas się mówi, że donosi) z policją.

Wieczorem opuszczamy wąską zatokę, mijamy dwie wyspy i zostawiamy za rufą piękną Norwegię. Myślę sobie, że warto tu kiedyś wrócić. Marzenia czasem się spełniają, niekiedy bardzo prędko. W nocy budzą mnie jakieś krzyki, łopot żagli, bieganie po pokładzie. Nie wołają, to odwracam się na drugi bok i śpię dalej. Trzeba korzystać z przywilejów bycia „czarnym kanaką”. Rano wstaję na wachtę i ze zdziwieniem zauważam, że płyniemy z powrotem. Nie mamy postawionego foka, a zamiast sztagu wszystkie możliwe fały poprowadzone na dziób. W nocy zerwała się podwięź sztagu. W laminatową dziobnicę, wstawiony jest kawałek stali w kształcie dziobnicy. Do tego przyspawany pręt z „nierdzewki" przechodzący ukośnie przez pokład. Pręt był nagwintowany na końcu, a na niego nakręcony obciągacz sztagu. W nocy urwał się ten nagwintowany pręt. Już w Świnoujściu zwróciłem uwagę, że jest trochę wykrzywiony, a po powrocie znalazłem w internecie zdjęcia ze ściągania jachtu z plaży w Łebie. Na zdjęciach pręt był mocno wygięty. Ktoś go wyprostował, na ile się dało nie martwiąc się skutkami tej operacji. A my mamy teraz kłopot i wracamy do Norwegii.

W najbliższej osadzie znajdujemy fachowca ze spawarką. Zanosimy do niego stalową wkładkę dziobnicy, on usuwa uszkodzony pręt i jego miejsce wspawuje kawałek nagwintowanego pręta jaki można kupić w każdym sklepie metalowym, a polscy fachowcy nazywają go „gewintsztanga”. Prowizoryczna naprawa dotrwała do końca rejsu, a jak znam życie (oraz dalsze losy jachtu) pływa tak do dzisiaj.

Po raz drugi opuszczamy Norwegię. Idziemy przez Morze Północne, potem Kattegat i zachodzimy do Gilleleje. Dawny port rybacki, który przeobraża się w marinę i miasteczko rybackie przeobrażające się w kurort. Wolę te stare, nastrojowe porty rybackie, ale niestety te czasy już minęły. Dobrze, że starają się zachować dawny klimat. Nowe wille kryte strzechą, chociaż trochę przypominają domki rybaków. Kiedyś strzecha symbol ubóstwa, w nowym wydaniu jest najdroższym pokryciem dachu.

Trochę zaczynamy się spieszyć, więc wychodzimy wieczorem w stronę Kopenhagi. Zaraz po wyjściu z portu wiatr zdycha i całą noc idziemy na silniku, a ja sobie smacznie śpię. Jutro niestety mam kambuz. Jak w ubiegłym roku. Zawsze w Kopenhadze mam kambuz. Wstaję rano i coś tam dłubię przy śniadaniu, obserwując równocześnie podejście do duńskiej stolicy. Przed wejściem do portu mija nas maleńki zbiornikowiec – bunkierka pod duńską banderą. Wchodzimy do portu. Po prawej stronie widzimy „Pomeranię” – polski prom, który pływa[1] teraz pod banderą bahamską z portem macierzystym Nassau. Założę się, że nigdy tam nie był. Stoi zacumowany prawą burtą do nabrzeża, a do lewej burty zacumowała bunkierka i podaje paliwo na prom. Na rufie ma otwartą furtę, przez którą prowadzi załadunek. Stoi tam oficer w pięknym mundurze, który nadzoruje załadunek. W tym czasie do portu wchodzi kolejny prom, i wykonuje dziwny manewr zaraz za główkami portu. Wykonuje cyrkulację o 180o i rusza tyłem w głąb portu.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

MS Pearl of Scandinavia fot. Strona armatora DFDS Seaways.

Na rufie można teraz odczytać nazwę „Pearl of Scandinavia”. Na razie jest dużo miejsca, nasz jacht dzielnie płynie na silniku, jak przez ostatnie 8 czy 9 godzin. Nagle nasz silnik zakrztusił się i zatrzymał. Awaryjnie stawiamy żagle i próbujemy uruchomić silnik. Żagle smętnie zwisają w kompletnej ciszy, silnik nie daje się uruchomić. Idąca na wstecznym biegu „Pearl of Scandinavia” jest coraz bliżej i zaczyna buczeć na nas syreną. Przygotowujemy cumy, żeby podać na bunkierkę stojącą u burty „Pomeranii”, ale niestety jest trochę za daleko, nie dorzucimy i będą za krótkie. „Pearl of Scandinavia” idąca powoli na wstecznym biegu jest coraz bliżej, jakiś oficer na rufowej galerii gwiżdże na nas gwizdkiem. Oficer na rufie „Pomeranii” woła do nas: „zrobią wam z d…..y gaaaaraaaaaaż”. Oficer na rufie „Pearl of Scandinavia” przestaje gwizdać i coś krzyczy. Rufa promu góruje nad naszym masztem. Teraz prom nie może się zatrzymać bo utraci sterowność, nie może dać całej naprzód bo jest za blisko i nas przemieli śrubą zanim ruszy do przodu. Sytuacja bez wyjścia, co zrobi będzie źle. Nie wiedziałem, że promy mają takie wysokie rufy. W tej chwili otrzymujemy prawdziwy dar natury. Ledwo wyczuwalny podmuch wiatru wypełnia nasze żagle. „Dar Natury”, lekka regatowa łódka, rusza powoli do przodu. Przepływa parę metrów i wtedy nasze cumy lecą na bunkierkę, gdzie przejmują je ręce polskiej, jak się okazało, załogi. Tuż obok nas przesuwa się góra stali, biała burta promu „Pearl of Scandinavia”. Niektórzy z naszej załogi nerwowo się uśmiechają mówiąc, że to wspaniała przygoda. Kapitan pali kolejnego papierosa. Ciekawe ile lat mu przybyło.

Nie wiedziałem, że promy mają takie wysokie rufy. fot. Strona armatora DFDS Seaways.

Wreszcie podaję śniadanie, a potem włączam się do rozkręcania układu zasilania silnika. Rozkręcamy kolejne rurki, we wszystkich jest paliwo. Wykręcam dużą śrubę z silnika. Razem ze śrubą wychodzi dziwny szary walec o średnicy zbliżonej do grubości palca. Jest to kompletnie zapchany i pokryty mułem filtr paliwa. Kolejna „pamiątka” z plaży w Łebie.

W dalszych rejsach „Dar Natury” miał jeszcze kolejne awarie, które można racjonalnie wytłumaczyć. Ale po co wymieniać wszystkie wypadki i przypadki, skoro można całość podsumować, jak zrobił to jeden z naszych kolegów, jednym zdaniem: „ten jacht już nie chce pływać”. Niestety lekkomyślni (albo nieświadomi tego) ludzie, dalej do pływania go zmuszają.

Edward Goj

[1] 1 lutego 2011 r. prom Pomerania został sprzedany. Nowym właścicielem statku stał się armator Blue Line International. Jednostka pływa pod banderą panamską i nosi nazwę MF Dalmatia i obsługuje linię Split (Chorwacja) –Ancona (Włochy).